Pewnego razu, przyszedł do mnie sąsiad, ten zza płotu. Jednak, od jakiegoś już czasu, nie skacze przez płot, więc wszedł furtką jak ludzie cywilizowani.
– Sąsiad! – woła już od furtki.
Odpowiadam, więc grzecznie – Czego?!
Gdy podszedł nieco bliżej, zauważyłem, że ma zabandażowany palec a przez bandaż przesącza się świeża krew.
– Gdzieś ty człowieku tego palucha wsadził? Zęby tam miała, czy co? – spytałem żartem.
Jakoś się nie uśmiechnął. Z marsową miną podszedł i podał mi prawą, zdrową dłoń.
– Masz sąsiad wiertarkę? – Spytał bez ogródek.
– Mam. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– A kołki?
– Też mam.
– To bier i idziemy, bo zaraz mnie szlag jasny trafi.
– Co ci się stało w palec? – Zapytałem ponownie.
– Potem ci powiem. Tera bier wiertarke i chodź.
Zrobiłem jak mówił. W pięć minut byliśmy na miejscu, bo to za płotem, jak już wspominałem. Heniek całą drogę milczał, obejmując prawą dłonią zabandażowany palec.
– Helenka kazała mi powiesić ten cholerny portret – odezwał się wreszcie gdy już przekraczaliśmy próg jego domu. – a sama pojechała do fryzjera. Teściowa ma przyjechać na parę dni z Kanady i szykuje dla niej pokój. Moja Helenka bardzo to przeżywa. Mamusi nie widziała już pięć lat, nie licząc codziennych półtoragodzinnych rozmów przez Skypa. Wymyśliła że powiesi tu portret ślubny rodziców, o ten bohomaz. – wskazał ręką dość sporych rozmiarów portret w ciężkiej drewnianej ramie, oparty o ścianę. – Wczoraj tu malowałem, farba jeszcze nie całkiem wyschła, i co?!
Spojrzałem nieco wyżej, na ściane ponad obrazem. Faktycznie, ściana w kolorze biskupiego fioletu, naznaczona była na pewnej powierzchni białymi odpryskami farby i tynku. Wyglądało to, jakby ktoś wypalił do niej ze śrutówki. Miałem właśnie spytać, kiedy Heniek podstawił mi pod nos odbandażowany, zakrwawiony palec.
– Widzisz! Jeszcze nie przyjechała a ja już cierpię. Co będzie potem?
– Miałeś mi powiedzieć co ci się stało w tego palucha. – po raz trzeci upomniałem się o wyjaśnienie i wtedy zobaczyłem porzucony obok portretu młotek.
Wszystko stało się jasne, ale skoro już trzy razy upominałem się o wyjaśnienie krwawej historii, to teraz musiałem jej wysłuchać. Tak jak przypuszczałem, to był samookaleczający cios młotkiem a te odpryski znaczyły wcześniejsze, nieudane próby wbicia gwoździa, zanim młotek, tak na oko, dwu kilowy, zmiażdżył palec mojego sąsiada.
– No i widzisz, gówno z tego wyszło. Tylko palec mnie teraz będzie przez tydzień napierniczać. – spuentował Heniek.
– Nie ma sprawy sąsiedzie, wywiercimy dziurkę, wstawimy kołeczek, powiesimy portrecik i po sprawie. Chyba nawet zakryje te odpryski. Zanim Helenka wróci od fryzjera będzie po sprawie. – pocieszyłem sąsiada i poklepałem go po plecach.
Wyjąłem z walizki wiertarkę. Zważyłem w ręce portret.
– No ciężkawy, damy ósemkę. – powiedziałem bardziej do siebie niż do Heńka, który zajęty był bandażowaniem na powrót rozkwaszonego palucha.
Wiertarkę uzbrojoną w wiertło fi osiem, przyłożyłem do ściany ponad polem odprysków.
– Tutaj? – spojrzałem na sąsiada.
Nic nie powiedział, tylko skinął głową. Włączyłem; warkot wiertarki wypełnił pomieszczenie na kilkanaście sekund. Otwór był gotowy. I wszystko byłoby w najlepszym porządku, gdyby w tym właśnie momencie z otworu, nie zaczęła sikać wartkim strumieniem, woda - ciepła woda. …???...
Heniek wybałuszył gały i stał tak przez chwilę, ja zresztą też. Tymczasem woda tryskała ochoczo na nowy dywan, który Helenka kupiła dwa dni temu w Abrze.
– O kurna! – (od razu wam powiem, że to nie było dokładnie to słowo). – To chyba rurka od bojlera. Tam za ścianą jest łazienka.
Nie będę Was już męczył opisywaniem, co było potem, ani co powiedziała Helenka, kiedy wróciła od fryzjera i weszła do łazienki. Oczywiście wszystko udało się naprawić. Nie ma rzeczy niemożliwych, ale co się przy tym nasłuchaliśmy…