Niepasująca

     Rozejrzała się dookoła. Wszyscy oni są tacy sami, okropni. „Chociaż tamten człowiek zdaje się być obiecującym klientem”, pomyślała. Nigdy nie nazywała ich ofiarami, ponieważ wtedy musiałaby przyznać, że to co robi jest złe. Gdyby tak zrobiła, nie mogłaby spojrzeć ukochanej matce w oczy. Gdyby ktokolwiek dowiedział się w jaki sposób „zarabia” niechybnie zostałaby skazana na śmierć. Z drugiej strony schlebiały jej wyolbrzymione plotki dotyczące „Niewidzialnej ręki”. Pracę ułatwiał jej fakt, że każdy oczekiwał, iż okrytym złą sławą złodziejem jest mężczyzna. Nikt nie boi się przecież pięknej, dobrze ubranej niewiasty o delikatnej urodzie i dźwięcznym głosie. Zdarzało się czasami, że sama rozpuszczała plotki dotyczące nieuchwytnego kieszonkowca. Śmieszyło ją, gdy spacerując po targu słyszała przejaskrawione historie, które sama wymyśliła. To jeszcze bardziej ułatwiało jej pracę. Ludzie zaczynali zachowywać się nerwowo, a takie postępowanie bardzo łatwo pozwalało namierzyć miejsce gdzie trzymają denary. Spojrzała na człowieka, którego wcześniej, bystrym wzrokiem, wyłowiła z tłumu. Uśmiechnęła się zalotnie, delikatnie wyjmując sakiewkę z jego kieszeni. Odwzajemnił uśmiech, nie orientując się nawet co się stało.

     Najczęściej polowała w tłumie, wolała zmniejszyć ryzyko bycia zapamiętaną przez kogokolwiek. Wyostrzone zmysły ułatwiały pracę, a zwinne dłonie sprawnie ukrywały łup. Uwielbiała to szybsze bicie serca podczas kradzieży. Ekscytacja połączona była z lekkim lękiem, że w każdej chwili mogą ją złapać. Już dawno pozbyła się wyrzutów sumienia. Zbyt długo ludzie traktowali takich jak ona z pogardą, żeby teraz się nad nimi litować. Miała jednak swoje zasady. Najważniejszą była ta, że okradała tylko przedstawicieli ludzkiej rasy.

     Pokój, który wynajmowała od starego satyra, raczącego się nazbyt często winem i pasjami opowiadającego przy tym historię swej młodości, w rzeczywistości był niewielkim, ponurym pomieszczeniem bez okna. Stało tam tylko stare, zapadnięte łóżko i rozpadająca się szafa z poczerniałym lustrem. Zdjęła z głowy grubą chustę. Zima nie grzeszyła mrozem w tym roku, jednak okrycie pozwalało Minoe pozostać anonimową w ciżbie. Spojrzała w lustro i poprawiła włosy. Zajęło jej to dłuższą chwilę, ponieważ musiała ukryć spiczaste uszy. Robiła tak odkąd pamiętała. Zawsze wstydziła się tej części swojej aparycji. No cóż, to piętnowało i nie można zaprzeczyć, że czuła się z tym nie najlepiej. Przeliczyła łup i z uśmiechem stwierdziła, że nie musi zostawać do końca tygodnia. W ciągu dwóch dni ukradła więcej, niż zaplanowała. Schowała zdobycz i podeszła do okna.Nagle zakręciło się jej w głowie. Ciało ogarnęła całkowita bezsilność , poczuła paraliżujący strach, a przed oczami ujrzała rodzicielkę. Wizja zniknęła po chwili, jednak poczucie przerażenia nie ustępowało.

     – Nie. – wyszeptała. – Mamo, nie rób mi tego…

     W pośpiechu zebrała swoje rzeczy i zawinęła je w niewielki tobołek. Do pasa przypięła sobie mały nóż, który nosiła do obrony. Kobieta samotnie podróżująca po świecie, musi umieć się zachować w każdej sytuacji.

     – Szanowny panie, muszę wyjechać wcześniej. Nie musisz oddawać mi reszty. Wypij w mojej intencji dobre wino. – Zwróciła się do gospodarza, którego ucieszyła wizja trzydziestu denarów zostających w jego kieszeni.

     – Nie zostanie panienka nawet na noc? Nie lepiej ruszyć o świcie? Dookoła jest Orkowy las.

     – Niestety mój panie. Moja matka umiera, nie mam chwili do stracenia. Napiłabym się z tobą, ale sam rozumiesz…

     – Tak, tak…

     Nie tracąc czasu na satyra, który i tak mało ją obchodził, wsiadła na konia i pocwałowała w stronę lasu. Modliła się o czas. Czuła, że nie posiada go zbyt dużo. Knieja była gęsta i ciemna, jednak Minoe widziała w nocy równie dobrze jak w dzień. Po kilku godzinach podróży jej uszu dobiegł nagle kobiecy krzyk. Instynktownie zatrzymała konia, zsiadając z niego pośpiesznie. Szybko przywiązała zwierzę do drzewa i skierowała się w stronę niepokojących odgłosów. Poruszała się lekko i zwinnie. Wspięła się na drzewo, aby lepiej widzieć co się dzieje. Przez las biegła drobna istota, którą goniło trzech mężczyzn.

     – Ludzie… – Westchnęła tylko.

Cała czwórka wbiegła na polanę. Ścigana zdezorientowana, stanęła na moment i szybko ruszyła w stronę drzewa na którym siedziała Minoe. Próbowała się za nim ukryć, jednak obie zdawały sobie sprawę, że nie przyniesie to zakładanego rezultatu. Minoe pokręciła głową z niedowierzaniem i oplotła gałąź nogami opuszczając się lekko, dotknęła dłonią ramienia kobiety. Ta prawie krzyknęła, jednak widząc, że to nie oprawcy, stłumiła krzyk zasłaniając sobie usta. Bezszelestnie i szybko wspięły się na odpowiednią wysokość. Elfka gestem nakazała uciekinierce, by ta się nie odzywała. Kiedy prześladowcy odeszli wystarczająco daleko, obie kobiety, równie szybko, znalazły się z powrotem na ziemi.

     – Nie musisz się już ich obawiać.

     – Dziękuję Ci. Jesteś niesamowicie sprawna. – zauważyła.

     – Dziękuję. – odparła Minoe poprawiając ubranie.

     – To było niesamowite! Gdzie się tego nauczyłaś?

     – Ojciec mnie wprawiał.

     – Twój ojciec musi być nadzwyczajny!

     – Był. Zabili go Orkowie za pomoc ludziom podczas wojny Arkańskiej.

     – Twój ojciec był elfem? – zdziwiła się kobieta.

     – Nie ważne. Uważaj na siebie, w tym lesie roi się od Orków… i ludzi. – odwróciła się gotowa kontynuować podróż.

     – Zaczekaj! Mogę iść z Tobą? Nie sprawiam kłopotów.

     – Widziałam…

     – Naprawdę. Pracowałam jako pomywaczka, ale mnie bili i… i uciekłam. – dziewczyna wyglądała jakby zaraz miała się rozpłakać.

     – Mogę cię podrzucić do Taurunu.

     – Dziękuję ci. Jestem Lavia, a ty?     

     – Minoe. Chodź. – Jakiś wewnętrzny głos nie pozwalał jej zostawić w tym lesie samotnej, bezbronnej istoty, nawet jeśli była nią przedstawicielka znienawidzonej rasy.

     Dziewczyna biegła za nią zasapana, potykając się co chwilę o korzenie. W końcu dotarły do miejsca gdzie czekał wierzchowiec. Jechały całą noc, a rankiem stanęły przed małą chatką. Obie zsiadły z konia, młodsza nieprzyzwyczajona do takich przygód zatoczyła się i prawie upadła. Druga natomiast, stanęła pewnie na ziemi, zsunęła chustę z głowy i rozpuściła proste, ciemne włosy, które opadły jej na ramiona. Przygładziła suknię. Kiedy ruszyła w stronę chatki, drzwi otworzyły się i ze środka wyszła zdziwiona zielarka.

     – Jak…? – spytała półgłosem.

     – Czuję takie rzeczy. – odparła Minoe.

     – Maura wiedziała… Czeka na ciebie. – zielarka zaprosiła ją do środka.

     – Wiem. Zaopiekuj się proszę moją towarzyszką. Sporo przeszła. –Znachorka kiwnęła głową.

     Minoe weszła do ciasnej izby, w której na wielkim łóżku leżała mizerna, starsza kobieta. Swoim szóstym zmysłem, który posiadają jedynie elfy, Minoe wyczuła w powietrzu śmierć. Jej zapach był zawsze taki sam, znała go doskonale. Na widok schorowanej matki łzy spłynęły jej po policzkach.

     – Nie płacz kochanie. Nie czas na to. – wyszeptała chora

     – Mamuniu… – córka wtuliła się w ramiona matki, która ostatkiem sił objęła swoją pociechę.

     – Jak ty pięknie wyglądasz z rozpuszczonymi włosami.

     – Wiem mamo. Jestem wtedy podobna do ojca.

     – Posłuchaj mnie teraz uważnie.– Kobieta spoważniała.– Nie mamy zbyt dużo czasu. Tu nie masz nikogo. Pojedziesz na północ… do Arkanu.

     – Nigdzie nie pojadę mamo. Nie bez ciebie. Jestem dla nich prostakiem i tak też mnie tam traktują. Nie widziałam krainy elfów od śmierci taty.

     -- Pojedziesz do Arkanu. Do twojej babki. Ona pomoże ci wypełnić twoje przeznaczenie.

     -- Przeznaczenie?

     -- Nie pojmiesz tego teraz. Pojedź na północ. To mój testament.

     -- Nie zmusisz mnie… Mamuniu…

     -- Kocham cię i jeśli ty też mnie równie mocno kochasz, pojedziesz do Arkanu. – Po tych słowach zapanowała cisza. Patrzące przed siebie oczy chorej straciły blask.


     Płacz pełen cierpienia słychać było aż na podwórzu. Kiedy zielarka wróciła do chaty, zastała młodą kobietę klęczącą przy łóżku. Gdy Minoe zorientowała się, że nie jest sama, wstała, otarła załzawione oczy, przygładziła włosy, potem suknię i spojrzała na swoją matkę.

     -- Pomóż mi proszę – zwróciła się do zielarki -- pożegnać ją, tak jak robią to ludzie. Miłość do elfa nie jest przecież zbrodnią; niech spocznie w pokoju. Proszę pomóż mi , bo sama nie podołam. Potem odejdę.

     -- Pomogę ci. Twoja matka zasłużyła na to.


     Nazajutrz, wraz z zielarką i Lavią, odprawiły ceremonię. Ludzie grzebali swoich zmarłych w ziemi. Nie trudzili się zbytnio i nie odprawiali wymyślnych rytuałów. Grób był płytki, a ciało zmarłej owinięte w białe sukno, przykryte było lnianym kocem na którym leżał bukiet polnych kwiatów. Nad ciałem klęczała stara zielarka, wznosząc ręce ku niebu odmawiała modlitwę.


     – Przyjmij, o Wielki i Potężny, ducha twej służebnicy. – zaczęła mówić, a właściwie śpiewać zielarka – i pomóż jej odnaleźć drogę do wiecznego szczęścia w Arkadii.


     Dalszy ciąg modlitwy, zielarka wyśpiewała już w innym, sobie tylko znanym języku. Złożyły ciało Maury w grobie i zasypały ziemią. Na wierzchu spoczął kopiec kamieni, a Minoe położyła na nim wieniec z polnych kwiatów i ziół. Gdy  wstała i odeszła od grobu, stara zielarka objęła ją ramionami i powiedziała.


     – Nie smuć się, moja kochana. Maura, teraz razem z twoim ojcem, przemierza konno nieskończenie piękne, zielone wzgórza Arkadii. Cieszy się szczęściem i beztroską u boku swego ukochanego, do którego tak bardzo i tak długo tęskniła.


     Słowa, które usłyszała były pocieszeniem, jednak smutek tak bardzo ciążył Minoe w piersi, że z trudem zdławiła szloch. Gdyby mogła pogrążyłaby się w rozpaczy, musiała jednak być silna. Została sama. Nie miała nikogo o kogo mogła się martwić. Kiedyś, dawno temu, poprzysięgła pomścić swego ojca, ale czas leczy rany. Gdy żałoba minęła, Minoe musiała zająć się matką, która podupadła na zdrowiu. Musiała utrzymać ją i siebie. Wtedy właśnie zaczęła kraść. Pieniędzy wystarczało na przyzwoite życie. Udało jej się też odłożyć coś na czarną godzinę. Teraz musi się spakować i ruszyć na północ, do Arkanu. Tak jak w ostatnich słowach przykazała jej matka.

 

            Największe miasto krainy elfów było cudownym miejscem, pełnym pięknych budowli, placów i szerokich bulwarów.  Na każdym kroku czuło się powiew magii. Elfia wspólnota była o wiele bardziej uduchowiona niż ludzkie plemię. Ale ona tak naprawdę nie była elfem. I to było widać. Była mieszańcem. Kundlem. Jej skóra nie była złota, jak skóra elfów, była biała a raczej różowa, - ludzka. Takich nie darzono tu szacunkiem, a zwłaszcza zaufaniem. Musiała teraz odszukać swoją babkę. To nie jest takie proste, kiedy nikt nie chce z tobą gadać, ani nawet odpowiadać na pytania. Na szczęście miała ze sobą Lavię. Lavia była człowiekiem. Była młoda, ładna i sprytna. Ludzi w Arkanie tolerowano, a nawet, co niektórych, darzono zaufaniem. Jednak być mieszańcem, to coś innego, coś poniżającego. Jej osoba wzbudzała tu odrazę i wstręt. Może dlatego że mieszańców uważano za owoc zdrady, zdrady zasad, które nie pozwalają Elfom na obcowanie  z ludźmi. Cóż była inna i tak się też czuła.


            Noc spędzili w karczmie prowadzonej przez człowieka imieniem Sinar. Karczma była ostoją i bezpieczną przystania dla ludzkich kupców, podróżujących z towarami od miasta do miasta, nie omijających nawet osad, co bardziej cywilizowanych Orków. Pokrzepiali się tu jadłem, a zwłaszcza napitkiem. Odpoczywali, by nazajutrz ruszyć w dalszą drogę. Rano gdy tylko zapiał pierwszy kur, Minoe obudziła Lavię, ubrała się, spakowała podróżny tobołek, wzięła kołczan, łuk i wyszła z karczmy na ulicę. Słońce jeszcze nie zdążyło ozłocić białych murów elfiańskich budowli, ale już za chwile wyłaniając się zza grani Maskaru, rozleje swój złoty blask na białe ściany, nadając im kolor elfiej skóry. Tam właśnie miała się udać. Popatrzyła, mrużąc oczy, w stronę gór, zza których właśnie pierwsze promienie słońca wylewały się na Arkan. Po kilku minutach Lavia dołączyła do niej w pełnym rynsztunku.


     – Idziemy w góry. – zakomenderowała Minoe – moja babka mieszka gdzieś tam, za tą granią. – wskazała dłonią, skalną formację górującą nad miastem.


            Dziewczyna spojrzała tylko przez chwilę w stronę gór, mrużąc oczy i odparła.

     – To ze dwa dni drogi. Skąd wiesz że ona tam jest.

     – Jeśli będziesz się ociągać to ze trzy. – zauważyła Minoe – Zasięgnęłam języka. Kupcy po winie stają się gadatliwi.


       Góry Maskaru to nie łagodne wzgórza Taurunu. To strome granie, rozpadliny i przepaście. To potęga, która nie raz już upomniała się o ofiarę. Wielu śmiałków ruszających w nie, nigdy już nie wróciło. Na szczytach leżał śnieg, a powietrze było coraz chłodniejsze. Pierwszą noc spędziły u podnóża olbrzymiej, granitowej skały, której pionowa ściana nikła gdzieś w chmurach na wysokości lotu sokoła. Zimno zaczęło dawać się im we znaki. Rozpalone skromne ognisko, nie dawało wiele ciepła, miało jedynie chronić przed drapieżnikami.

     – Co zrobisz jak już tam dojdziemy i odszukamy twoją babkę? – Spytała niespodziewanie Lavia.

     – Cóż, wypełnię moje przeznaczenie.

     – A jakie ono jest?

     – Tego nie wiem. Matka na łożu śmierci powiedziała mi, że mam odszukać babkę, a ona pomoże mi wypełnić moje przeznaczenie. Wykonuję więc jej testament.

     – Kiedy ostatnio widziałaś swoją babkę? To elfka prawda?

     – Tak, jest elfką. Matką mego ojca. Ostatnio widziałam ją, kiedy żył jeszcze. Byłam z nim ją odwiedzić. Mieszkała wtedy jeszcze w mieście. Nie cierpiałam tu przyjeżdżać. Wolałam mieszkać na ludzkiej ziemi. Uszy można łatwo ukryć pod kapturem, a i ludzie nie są tak uprzedzeni do elfów, jak elfy do takich odmieńców jak ja. Nigdzie nie pasuję. Ani do jednych, ani do drugich.


     To były ostatnie słowa, jakie Minoe powiedziała tej nocy, mimo że Lavia zagadywała ją jeszcze kilkukrotnie. O świcie słońce zaczęło rozjaśniać nieboskłon a granatowa ciemność zaczęła ustępować mu miejsca, odsuwając się po woli w stronę zachodniego horyzontu.

     – Ruszajmy! Musimy się śpieszyć. Robi się coraz chłodniej. Jeśli śnieg zasypie szlak, nie damy rady przejść przez grań. – Tłumaczyła towarzyszce Minoe.

     – Co będzie jak spadnie śnieg?

     – Nie spadnie. Ale musimy się spieszyć.


       Zwinęły skromne obozowisko, ugasiły tlący się już tylko ogień i ruszyły szlakiem w stronę grani. 

     Jeszcze przed zmrokiem były po drugiej stronie. W dole, wśród mgły majaczył obraz niedużej wioski. Młoda Elfka stanęła rozglądając się po okolicy. Teraz, kiedy słońce jeszcze nie ukryło się całkiem za horyzontem, mogła dosłownie policzyć domostwa u podnóża gór. 

     Podczas gdy Minoe obserwowała pogrążoną we mgle wioskę, Lavię zaniepokoiły dziwne szmery dochodzące z lasu powyżej. Miała świetny słuch i nie najgorzej orientowała się w terenie, aż nie chciało się wierzyć że była pomywaczką w gospodzie. Karczmarz bił ją regularnie, bo podczas pracy, często zdarzało jej się zamyślić i odpłynąć w marzenia. Marzyła o podróżach, o dalekich krainach, nieznanych lądach i morzach bez granic. Lavia była sierotą. Gdy zmarli jej rodzice, a było to w czasie wielkiej zarazy, kiedy prawie połowa wiosek zniknęła z powierzchni ziemi, a w kraju Lavitów została tylko garstka ludzi, Lavia została po prostu sprzedana karczmarzowi przez swoją ciotkę, w zamian za anulowanie długu, dwa worki fasoli, garniec soli i pół świniaka. Od tamtej pory musiała ciężko pracować. Nie bała się pracy, wykonywała ją najlepiej jak umiała. Najbardziej bała się gniewu karczmarza. Ten, gdy tylko coś mu się nie spodobało, albo wkurzyła go jego baba, bił gdzie popadło i czym popadło. Najgorzej gdy był przy tym pijany, a nie stronił od okowity. Pewnego razu, gdy przyłapał ją na rozmowie z pewnych chłopcem, bił tak mocno, że gdyby ów młodzieniec nie stanął w jej obronie, pewnikiem by ją zabił. Spakowała wtedy rzeczy i uciekła pod osłoną nocy…


            Nagle szmer stał się bardziej wyraźny, a z góry posypały się niewielkie okruchy skał. Minoe odwróciła się natychmiast i sięgnęła po strzałę, nawet położyła ją na cięciwie, ale było już za późno na jakąkolwiek reakcję. Trzej mężczyźni o lśniącej złotej cerze, odziani w zielone maskujące stroje, spadli na nie jak grom z jasnego nieba…


            Skrępowane i popychane, zostały sprowadzone wąską ścieżką do wioski. Było tu może osiem domostw. Niczym nie przypominały ludzkich chałup. Lavia przyglądała się zaciekawiona jak wśród domostw krzątają się elfy. Przeważnie młode dziewczyny. Były piękne. Ich skóra lśniła w słońcu niczym żywe złoto. Były odziane w zwiewne, kolorowe sukienki z tak lekkiego płótna, że zdawały się nic nie ważyć i unosić w powietrzu. W środku wioski stało największe z domostw. Jego ściany były obielone a wokół panował schludny ład i porządek. W dużych oknach wisiały, susząc się na słońcu girlandy ziół. Lekki wiatr kołysał je rozsiewając w koło ich aromat. Z komina snuł się gęsty, biały dym. Zatrzymali się centralnie przed wejściem do tego właśnie domostwa.


     – Czcigodna Minerwo! – zawołał jeden z elfów – schwytaliśmy szpiegów!


     Z wnętrza domostwa, dało się słyszeć coraz wyraźniejsze, piskliwe gderanie.

     – Czego tam znowu marudzisz, Luksjanie? Matka nie uczyła cię dobrych manier? Przecież wiesz, że stara kobieta potrzebuje odrobiny spokoju, by zdrzemnąć się po obiedzie.


     W drzwiach ukazała się niewysoka, chuda, białowłosa staruszka. Ogarnęła mętnym spojrzeniem podwórze i skupiła swoją uwagę na jeńcach. Przez chwilę stała bez ruchu, by nagle wyjść na przeciw Minoe. Objęła ją ramionami i mocno uścisnęła.


     – Moja kochana, wiedziałam, że w końcu przyjdziesz. Czułam to od kilku dni. Nareszcie jesteś. Niech cię ucałuję, moja droga wnuczko. – tu zrobiła pauzę, by zaczerpnąć powietrza i odrobinę ochłonąć, po czym obrzuciła młodzieńców piorunującym spojrzeniem.


     – W tej chwili je rozwiążcie! – wypiszczała tonem tak wysokim, balansującym na granicy ludzkiej słyszalności, tak, że Lavia mogła tego nie usłyszeć. Oczywiście elfy mają o wiele lepszy słuch od ludzi, ale wysokość głosu staruszki i jego natężenie, musiały sprawić młodzieńcom ból, bo odruchowo złapali się za uszy i skulili, jakby ich polano zimną wodą. Luksjan i jego dwaj kompani, czym prędzej wykonali polecenie staruszki i prawie w popłochu uciekli, nie chcąc narazić się jej jeszcze bardziej.


       Minoe i Lavia prawie do północy słuchały opowieści Minerwy. Potem starą kobietę zmorzył sen. Same jeszcze długo rozmawiały szeptem w zaciszu sypialni, gdzie unosił się przepiękny zapach ziół i wonnych kwiatów. W końcu i je ogarnął całun nocy, choć tak naprawdę zaczynało już świtać.


            Nazajutrz, gdy słońce stało już prawie w zenicie, a dziewczyny były już wykąpane, wypachnione, uczesane i odziane w przepiękne, zwiewne sukienki, babka Minoe oświadczyła.


     – Dziś w nocy jest podwójna pełnia. Taka noc zdarza się raz na sto dwadzieścia lat. Czerwony Księżyc całkiem zasłoni Lunę. W taką noc dzieją się cuda. I właśnie dziś w nocy dokona się przepowiednia.

     – Jaka przepowiednia? Co się stanie dziś w nocy? – dopytywała się Lavia.

     – Wszystkiego dowiecie się w swoim czasie. Już nie długo.

     – Ale co się stanie, czy to ma coś wspólnego ze mną? – Tym razem Minoe poczuła się zaintrygowana. – Z moim przeznaczeniem?

     – Wszystkiego dowiesz się już dziś w nocy, moja droga. A teraz musimy się przygotować.         

     To mówiąc staruszka wstała i sięgnęła po fantazyjnie pleciony, dość sporych rozmiarów, wiklinowy kosz, stojący na komodzie. Postawiła go na krześle z wymyślnie zdobionym oparciem, otworzyła i wyjęła z niego kilka zawiniątek. Ułożyła je na rozłożonej na stole serwecie. Następnie sięgnęła raz jeszcze do kosza i wyjęła zwój starego, pożółkłego pergaminu. Wyglądał jakby miał się zaraz rozsypać w proch, ale widocznie były to tylko pozory, bo staruszka zwinęła go ciaśniej i ułożyła na serwecie obok tajemniczych zawiniątek. Następnie, wszystkie cztery rogi serwety związała razem i utworzony w ten sposób tobołek odstawiła na komodę a kosz zamknęła i odstawiła na podłogę. Podczas tych wszystkich czynności nie wypowiedziała żadnego słowa. Młode kobiety też o nic nie pytały, przyglądały się tylko seniorce w milczeniu i myślały cóż spotka Minoe dzisiejszej nocy.


            Przed zmierzchem, na zewnątrz dało się słyszeć jakieś poruszenie. W tedy to Minerwa, podając kobietom okrycia, zwróciła się do wnuczki.

     – Już czas moja droga. Musimy iść. Księżyc już zbliża się do Luny, niebawem się połączą. 


     To mówiąc wstała, wzięła przygotowany wcześniej tobołek i wyszła przed dom. Minoe i Lavia wyszły za nią.


            Na podwórzu stało kilku mężczyzn w skórach i z orężem.

     – To nasza eskorta – powiedziała Minerwa do wnuczki i jej przyjaciółki. Później zwróciła się do zebranych

     – Pójdziemy teraz, jak nakazuje tradycja, do jaskini oczyszczenia, jak co roku podczas ostatniej pełni Czerwonego Księżyca. Ale dziś jest szczególna noc i szczególna pełnia.
Dziś Czerwony Księżyc całkowicie zasłoni Lunę. Nastanie czerwona noc. Jak mówi pismo,
w taką noc, dzieją się cuda, dokonują przepowiednie. I to nie przypadek, że moja wnuczka Minoe, właśnie teraz przybyła do naszej wioski. Co rok, jedna z naszych dziewcząt, tej nocy przechodzi rytuał oczyszczenia. Ale ta noc, tego roku, jest szczególna i Minoe też jest szczególna. Przepowiednia, bowiem mówi: „Przybędzie z innego świata, córka nie godna swego ojca. Zhańbiona występkiem i pogardą okryta. Lico jej jasne i kruche z pozoru, lecz dusza jej twarda jak spiż i stal razem stopione”… -- przerwała na chwilę, po czym dodała. – Teraz już ruszajmy, bo niebo robi się czerwone. Na tą dziewczynę czeka przeznaczenie, nie zwlekajmy więc.


            Ruszyli w stronę wzniesień ponad wioską. Droga nie była stroma, raczej kręta i dość kamienista. Po półgodzinnym marszu Minerwa jej wnuczka i Lavia, oraz sześciu zbrojnych mężczyzn, dotarli na miejsce. Jeden z wojów wręczył najstarszej z kobiet pochodnie, inni stali w lekkim oddaleniu. Przed nimi znajdowała się pieczara. Olbrzymia grota w skale. Niebo było już całkiem czerwone, jakby ktoś rozmazał na nim całą krew przelaną w wojnach, od początków świata.

     – Dalej musimy iść same. -- oznajmiła Minerwa

     Ruszyły w stronę groty. Staruszka poruszając się powoli zaczęła snuć opowieść.

     – Ta pieczara, to Grota Cudu. W niej znajduje się źródło, które bije od niepamiętnych czasów. Legenda mówi, że woda z tego źródła oczyszcza, nie tylko ciało, ale przede wszystkim duszę...

     Minerwa przyświecając sobie pochodnią, pierwsza weszła do groty, za nią podążały dziewczyny. Minoe czuła na całym ciele jakby igiełki, które uporczywie chciały przebić jej skórę, ale jakoś im się to nie udawało. Czuła podniecenie. Tak to nie był strach, to było niebywałe podniecenie, jakiego jeszcze nigdy nie czuła. Babka zapaliła dwie oliwne lampy stojące zaraz za wejściem do groty. Wnętrze pieczary wypełnił ciepły blask oliwnego ognia. Ich cienie drgały na ścianach, niczym w lunatycznym tańcu. Minerwa postawiła tobołek na stojącym we wnętrzu pieczary kamiennym stole i wskazała ręką niewielkie jeziorko znajdujące się w głębi groty.

     – To źródło oczyszczenia. Zaraz wypełni się przepowiednia.

     Rozpakowała tobołek i z zawiniątek zaczęła wyjmować jakieś słoiczki i flakony układając je na kamiennym blacie.

     – Teraz się rozbierz, dziecko. Lavia ci pomoże.


     Minoe jak w transie, zaczęła się rozbierać. Jej ciało było śnieżno-białe, nawet w świetle ciepłych oliwnych płomieni. Długie, brązowe, rozpuszczone włosy sięgały do pasa. Była szczupła, lecz jej ciało było zahartowane i wyćwiczone. Na udach i brzuchu wyraźnie zarysowywały się mięśnie. Miała małe piersi, teraz częściowo zakryte przez opadające swobodnie włosy. Nie czuła chłodu, mimo że była całkiem naga. Drżała lekko, ale na pewno nie z zimna.

     – Podejdź tu do mnie kochanie. – przywołała ją babka. – teraz zamknij oczy i spróbuj się odprężyć.


            Babka zaczęła odkręcać kolejne słoiczki i flakony z przedziwnymi mazidłami i olejkami. Ich zapach w połączeniu, przyprawiał o zawrót głowy. Smarowała delikatnie ciało wnuczki tymi wonnościami i szeptała coś pod nosem w staroelfijskim języku. Gdy skończyła ujęła wnuczkę za rękę i kazała to samo uczynić Lavii. Tak poprowadziły ją do źródełka. Jeziorko nie było głębokie, sięgało jej zaledwie do połowy łydki. Gdy stanęła na jego środku, tafla zaczęła się poruszać. Wyglądało to, jakby woda nagle ożyła, poruszała się, odkształcała, wirowała wokół jej łydek. Unosiła się, to znów opadła. Minoe stała tak bez ruchu z zamkniętymi oczami, a skóra na jej łydkach zaczęła zmieniać kolor. Stawała się złota jak najprawdziwszy klejnot elfów. Efekt ten postępował w coraz szybszym tempie. Już całe jej nogi lśniły elfijskim złotem, pośladki, brzuch, piersi, twarz… I nagle wszystko ustało, woda opadła z powrotem do jeziorka i przestała wykazywać jakiekolwiek oznaki życia. Nawet zapachy, tak intensywne, wręcz odurzające jeszcze przed chwilą, przestały być wyczuwalne. Minoe otworzyła oczy. I osunęła się w ramiona przyjaciółki. Babka podała jej sukienkę i resztę ubrań. Gdy ta się ubierała, Minerwa zaczęła czytać dalszy ciąg przepowiedni z pergaminowego zwoju.

     – „Gdy hańbę swą zmyje w źródle oczyszczenia, do spiżu i stali dojdzie mądrość wielka, potęga i władza. A takie cuda czynić będzie, że wieść o jej czynach od wschodu na zachód całą ziemie przemierzy. Jej sława tym większa będzie, bo nie mieczem, a sercem i mądrością zjednoczy zwaśnione od stuleci rody. Do pokoju przywiedzie, w wiecznej wojnie pogrążone mocarstwa i ludy. A na całym świecie jej imię wszyscy szanować będą, a ci, co kiedyś pomiatać nim czelność mieli, oddawać jej będą pokłony.”


I BUILT MY SITE FOR FREE USING